„Nie ma granic pomiędzy sztukami. Muzyka łączy poezję i malarstwo, ma swoją architektonikę”

         W Puszczy Dajnowskiej można usłyszeć ciekawą historię o losach litewskiej rodziny, której jeden z członków stał się, wiele lat później, znakomitym malarzem i kompozytorem, chlubą swojego kraju, i z którego twórczością warto się zapoznać, ponieważ stworzył dzieła daleko wykraczające poza granice Litwy.
         Niedaleko Liszkowa w wiosce Guobiniai w połowie XIX wieku urodził się i wychował chłopiec, który nade wszystko cenił muzykę organową. Wszystko jednak zaczęło się w Liszkowie, gdzie u miejscowego organisty zaczął pobierać nauki gry. I również tu poznał i umiłował młodą dziewczynę, która podobnie jak on kochała muzykę, znała wiele starych ludowych pieśni, które potem umiała ich przekazać synowi. W parafialnym kościele Świętej Trójcy w Liszkowie wzięli ślub, i chociaż droga zawiodła ich później do nieodległych Oran, Rotnicy i Druskiennik, ich szczęście zaczęło się właśnie tutaj. Byli to Adela i Konstanty Čiurlionisowie, rodzice przyszłego malarza i kompozytora Mikołaja Konstantego.
         Jako pierwszy z dziewięciorga dzieci urodził się im syn, Mikołaj. Od 3. roku życia wychowywał się w Druskiennikach, gdzie jego ojciec miał posadę organisty. Tu zauważył jego talent muzyczny hrabia Michał Mikołaj Ogiński i pomógł młodzieńcowi finansowo w nauce gry na fortepianie i organach. Stąd też wyruszył na studia muzyczne do Warszawy i Lipska. W 1902 roku wrócił do Warszawy i zamiast podjąć pracę w wyuczonym zawodzie (skończył klasy gry na fortepianie i kompozycji), podjął naukę rysunku! Dostał się do Akademii Sztuk Pięknych, gdzie jednym z jego nauczycieli był Ferdynand Ruszczyc. Wtedy też mówił i pisał jedynie po polsku, ale trzy lata później, na fali przeżyć po wybuchu rewolucji w Rosji, zaczął mówić o sobie, że jest Litwinem, a gdy poznał przyszłą żonę, dziennikarkę, Sofiję Kymantaitė, rozpoczął naukę języka litewskiego. Po zawarciu związku małżeńskiego państwo Ciurlonisowie wyjechali do Petersburga. Tam właśnie kompozytor-malarz zdobył uznanie w kręgach „Srebrnego Wieku” – okresu czy też nurtu artystycznego, którego jednym z założeń było odrzucenie założeń realizmu. Artysta wówczas dużo malował. Większość jego wczesnych prac nosi znamiona symbolizmu, przedstawijąc alegoryczny charakter krajobrazów. Tworząc przeważnie pastele, swoim cyklom nadawał formę muzycznych kompozycji: sonata, preludium czy fuga. Najważniejszym okresem w jego twórczości okazały się być jednak lata 1907-1909., gdy zdominowała go niezwykła różnorodność tematów i artystycznych wyobrażeń oraz głębokie zainteresowanie światem przyrody, tradycji i kultury własnego narodu. Zmarł mając zaledwie 36 lat.
         Na dwa lata przed śmiercią, w 1909 roku namalował obraz „Litewski cmentarz”.Przedwieczorna pora, w niewielkiej dolince, położonej pośród niewysokich wzgórz, rośnie kilka drzew, mają powyginane wiatrem gałęzie i są przysłonięte lekką mgiełką. Natomiast to, co uderza najbardziej to las, ale innego typu – las krzyży. Zdają się wyrastać z podłoża jak rośliny, tworzą z ziemią jednolitą całość, są najróżniejszych kształtów i rozmiarów. Mało jest wśród nich niewielkich, prostych,  większość stanowią prawdziwe dzieła sztuki, bogato rzeźbione, w kształcie kapliczek. To obraz typowy dla wielu wiejskich, litewskich, starych cmentarzy. Wielokrotnie przemierzając ścieżki i drogi na Litwie, a szczególnie na Żmudzi, natrafiałam na takie stare krzyże i kapliczki. Nieraz wcześniej ktoś mi o nich opowiadał, wspominał mimochodem, ale te najpiękniejsze i najciekawsze odnajdywałam podczas licznych włóczęg bursztynowym szlakiem, gdzieś w dorzeczu Dubissy, Windawy czy też Niewiaży. Stoją tak jak przed wiekami, na rozstajnych drogach, czasami już nikt nie wie, kto i na jaką intencję je postawił, ale jak niegdyś otoczone są opieką i troską miejscowej ludności, która wierzy w ich opiekuńczą moc, stroi kwiatami. Nieraz zatrzymują się przy nich procesje, klękają dzieci, przystają na chwilę starsi.
         Pamiętam taką scenę, gdzieś niedaleko Kalwarii Żmudzkiej, na rozstajnych drogach stał krzyż pięknie rzeźbiony w dębie, z promieniami w kształcie węży, nakryty maleńkim daszkiem. Zza skraju lasu wyszła starsza kobieta z dzieckiem na rękach. Podeszła do kapliczki, uklękła i w ciszy otaczającej przyrody słychać było tylko jej przejmujący szloch i cichy płacz dziecka, przypominający skargę. Obraz był bardzo przejmujący. Kobieta miała pooraną bruzdami twarz, zmęczone oczy i trzymając na rękach kalekie dziecko gorąco modliła się. Wzruszenie w takich momentach chwyta mocno za gardło. Przy drodze stał nie tylko krzyż – pozostałość po, być może, dawnych właścicielach tej ziemi, którzy kiedyś dawno o coś Boga prosili lub za coś gorąco dziękowali, to był nie tylko przepiękny zabytek ze ślicznie rzeźbionymi ramionami i nie tylko dzieło sztuki, którym niewątpliwie był, ale widomym znakiem wiary litewskiego ludu – dzisiaj, w XXI wieku.
         Wędrując po Litwie, jeszcze można napotkać takie miejsca. Wymaga to przeczytania wielu książek, trzeba pytać ludzi, a czasami zwyczajnie, przez przypadek trafić na takie zapomniane miejsce. Ktoś nam o nim opowie, przypomni stare rodzinne historie, swoich bliskich, spoczywających na zapomnianych cmentarzach, podobnych tej, namalowanej przez świetnego litewskiego malarza.
         Krzyże pojawiały się, gdy wieś dotykały jakieś zarazy lub inne nieszczęścia.
         Niektóre przykrywano daszkami, więc czasami przypominają  miniaturowe kościółki, wewnątrz których umieszczono miniaturowe figurki, często nawet cztery postacie świętych, po jednej z każdej strony. Na Żmudzi przeważały  krzyże z jedną poprzeczną belką o bardzo skąpej ornamentyce, podczas gdy mieszkańcy Auksztoty stawiali krzyże z dwiema belkami, co według niektórych badaczy – miało swoje źródło w pozostałości tradycji przedchrześcijańskiej. Jednak najczęściej była to postać Chrystusa ukrzyżowanego, rzadziej kielich mszalny, anioł grający na trąbie, czy Oko Opatrzności, choć nie brakowało również elementów pogańskich, jak: słońce, księżyc czy dawniej czczone węże. Bardzo często twórcy ludowi wykonywali przydrożne krzyże, kapliczki według własnych, artystycznych wizji, oprócz motywów religijnych i kwiatowych dodając figury geometryczne, półksiężyce, które miały ozdabiać ich dzieła. Po II wojnie światowej władze komunistyczne zakazały stawiania krzyży i przydrożnych kapliczek, jednak od połowy lat 70. XX wieku artyści ludowi zaczęli na nowo kultywować stare tradycje rzeźbiarskie. Stworzyli pomnik upamiętniający ofiary nazizmu ze żmudzkiej wioski Ablinga. Później, przy drodze prowadzącej z Oran do Druskiennik postawiono wiele krzyży na postumentach, upamiętniających właśnie Mikołaja Konstantego Čiurlionisa.

Katarzyna Węglicka
Opracowanie prozatorskie: Marzena Woronow

Mikołaj Čiurlionis „Krzyże w Żmudzi” i „Cmentarz żmudzki”

(zdjęcia archiwalne: https://pl.wikipedia.org/wiki/Mikalojus_Konstantinas_Čiurlionis, https://lt.wikipedia.org/wiki/Mikalojus_Konstantinas_Čiurlionis)

(cytat w tytule z wypowiedzi artysty za hasłem Čiurlionis Mikalojus Konstantinas autorstwa B. Webera opublikowanym w „Encyklopedii Muzycznej” PWM)

Następny wpis

„Tak przemija chwała świata”

czw. lis 26 , 2020
         Co to są „płaczące kościoły”? Zaczęło się od kościoła i dawnego klasztoru Dominikanów w Sidorowie na dalekim Podolu. Pojawiłam się tam pewnego lipcowego popołudnia. Po prawej stronie, na stromym zboczu, widać było ruiny potężnego zamku wzniesionego w połowie XVII wieku przez hetmana wielkiego koronnego Marcina Kalinowskiego. Po lewej, na niższym wzniesieniu stał szary, nieduży, jakby się mogło wydawać, kościółek. Jednostajnie pogodne i niebieskie niebo wisiało nad cichą, rozgrzaną ziemią. Dookoła pachniały kwiaty i panowała cisza. Chyba przyjechałam tu w tym jedynym dniu, w którym przybyć wypadało, aby znaleźć ten stary, stojący nieco na uboczu, kościół Zwiastowania NMP, który wydawał się […]