„Tak przemija chwała świata”

         Co to są „płaczące kościoły”? Zaczęło się od kościoła i dawnego klasztoru Dominikanów w Sidorowie na dalekim Podolu. Pojawiłam się tam pewnego lipcowego popołudnia. Po prawej stronie, na stromym zboczu, widać było ruiny potężnego zamku wzniesionego w połowie XVII wieku przez hetmana wielkiego koronnego Marcina Kalinowskiego. Po lewej, na niższym wzniesieniu stał szary, nieduży, jakby się mogło wydawać, kościółek. Jednostajnie pogodne i niebieskie niebo wisiało nad cichą, rozgrzaną ziemią. Dookoła pachniały kwiaty i panowała cisza. Chyba przyjechałam tu w tym jedynym dniu, w którym przybyć wypadało, aby znaleźć ten stary, stojący nieco na uboczu, kościół Zwiastowania NMP, który wydawał się płakać nad swoją ruiną i zapomnieniem. Czasami zdarzają się podobne dni, z których kilku doświadczyłam już na dawnych Kresach Rzeczpospolitej. Tak było kiedyś w Smolanach na Białorusi – u grobu Tomasza Zana „Promienistego”, tak zdarzyło się lipcowym popołudniem w Hruszówce przy kaplicy grobowej Tadeusza Rejtana. Tak było i tym razem. Wydawało się, że świątynia jest zamknięta, więc obeszłam ją dookoła, nie mogąc słowa przemówić z zachwytu. W pewnym momencie usłyszałam jakiś szmer w stojącym obok świątyni budynku, zapewne dawnej plebanii. Po chwili z wnętrza wyszedł nieduży, mocno wystraszony koń z jasną grzywą, który właśnie w byłej siedzibie księdza proboszcza znalazł schronienie przed piekącymi promieniami słońca. Kasztanek potrząsając łbem, spojrzał na nas ze smutkiem i to w jakiś sposób zachęciło mnie do energiczniejszego działania. Z lewej strony, od dawnej zakrystii były otwarte drzwi.Przekroczyłam ich próg i ujrzałam pustą halę wielkiego kościoła, większego niż wydawało się z zewnątrz. Pozostałości ołtarza głównego, powyrywane rury, jakieś zwisające kable, odpadające tynki, pozostałości bocznych ołtarzy, wszędzie śmieci i brud naniesiony nie przez czas, a przez ludzi. Wszędzie widoczne było połamane wyposażenie, na ścianach ślady lejącej się przez dziurawy dach wody deszczowej. Pod dawną amboną „schroniła się” stara, ale jeszcze piękna chrzcielnica z resztkami ornamentów. W głównym ołtarzu jakaś litościwa ręka umieściła tylko trochę zniszczony obraz Najświętszej Marii Panny. Całość tworzyła bardzo poruszający widok. W niszy po tabernakulum położyłam własny obrazek, żeby jakoś chronił to miejsce przed złymi mocami, czy też ludźmi …
         Już na zewnątrz przyszła mi na myśl nazwa dla tej świątyni i dla tylu podobnych, które jakże często spotykałam podczas wędrówek. Dla tych wszystkich opuszczonych przez księży i wiernych, tych smutnych, zdewastowanych, czekających samotnie swojego końca. To właśnie są „płaczące kościoły”.
         Przed kościołem, na małym postumencie stała piękna stara rzeźba, przedstawiająca najprawdopodobniej Jana Chrzciciela, która jakimś cudem przetrwała lata sowieckiego panowania, wszak to tereny już za Zbruczem, ziemie które przed II wojną światową nie należały do Rzeczypospolitej. Sidorowska świątynia posiada coś, co nie zawsze jest udziałem innych domów modlitwy – mimo zniszczenia, panuje w niej swoista modlitewna cisza, mimo że dawno nie rozbrzmiewało tu Słowo Boże. Warto tu zatrzymać się, wejść do wnętrza i zadumać się nad losami tej ziemi. „Sic transit, gloria mundi”!

Katarzyna Węglicka
Opracowanie prozatorskie: Marzena Woronow

Następny wpis

Masło śledziowe – na dobry apetyt

pon. lis 30 , 2020
          Robi się je z wymoczonego w wodzie płata śledziowego, bardzo drobno posiekanego i następnie utartego z miękkim masłem na jednolitą masę. Do tego już trzeba tylko kromki chleba albo ziemniaków ugotowanych w mundurkach.         Do początków XX wieku często gościło na stołach mieszczaństwa i drobnej szlachty, dziś jest już nieco zapomniane, a może raczej wyparte przez inne masło – czosnkowe…