Skarby, zbójcy i uszczołby

          Przedziwne kształty i niespotykane ich nazwy: bołdy, berdy, chełmy lub uszczołby, to skały w okolicy Bubniszcz.
         Miejsce to przez długie lata interesowało naukowców, turystów oraz pisarzy, a dwa lata temu kolejny raz i mnie.
         To był letni, gorący dzień. Rozgrzane słońcem Bubniszcze w pełni odkryło przede mną swoją niesamowitą atmosferę. Od razu daje się zauważyć, że dawno temu, najpewniej w średniowieczu, istniała tu forteczka. Główny zespół skał niejako otacza dziedziniec, wokół którego, jak w obronnych twierdzach, wykuto komory, schody i nisze, które zapewne służyły jako schronienie lub też azyl dla ludzi oraz jako miejsca, gdzie można było ukryć zdobycze. Ponad nimi widoczne są zachowane żłobienia służące do mocowania drewnianej konstrukcji fortyfikacji oraz bram czy dobudówek. Schodami udałam się poprzez galerię do górnych, widokowych części skał. Tam z pewnością znajdowały się w dawnych wiekach posterunki wartownicze. Z góry od razu widać, że była to naturalna forteca, do której od zachodu wiodła brama, a od południa dostępu broniła woda.
         Wiele skał, przypominających kształtem ruiny warownych zamków, ma przebite wyjścia na szczyt, co zapewniało dogodną obserwację terenu i pomagało w ostrzeganiu przed nadciągającym niebezpieczeństwem. A jakim nietrudno zgadnąć, skoro Bubniszcze służyło też pasterzom albo rozbójnikom. Ci ostatni może mniej bali się zagrożeń, choć wojska ich ścigające stanowiły pewien „problem”, a bardziej stawiali na wypatrywanie wozów bogatych kupców…
         Według ustnych przekazów mieli tu również kryjówki konfederaci barscy. Co potwierdza grób jednego z nich, podobno w pobliżu wioski Żupanie zabitego przez pomyłkę przez swoich, który istniał jeszcze po I wojnie światowej. Natomiast według przekazów XIX-wiecznych naukowców Bubniszcze były miejscem oddawania kultu przez Słowian, a później, we wczesnym średniowieczu stanowiły doskonały punkt obronny, w którym, w połowie XIV stulecia, stała załoga węgierska. Potwierdzili też, że prawdopodobnie Tatarzy przechowywali tam zrabowane łupy, choć też że te przedziwne formy skalne dawały ratunek miejscowej ludności podczas najazdów ich najazdów, jak i Turków, Wołochów czy Kozaków. Przez wieki zmieniła się ich rola i na początku XX wieku wyprawiano się tam, ale już na wycieczki krajoznawcze wychodzące z Doliny, Skolego, Drohobycza i Stryja, ja jednak przyjechałam tym razem, aby poszukać śladów legend. Jedna z nich głosi, że tutaj bogom składano w ofierze barany i topki soli oraz palono ognie. Inna mówi o sławnym zbójcy, Iwanie Bojczuku, który ukrywał zrabowane na szlakach handlowych i jarmarkach towary oraz wszelakie dobro. Z kolei inni nazywają to miejsce Skałami Dobosza, na cześć kolejnego karpackiego rozbójnika, który ponoć tak dobrze skrył zrabowane, nieprzebrane skarby, że do dziś spoczywają w niedostępnych rozpadlinach…
         Niestety, złota tam nie znalazłam, ale na zawsze zostanie we mnie czerwono-złociste słońce zachodzące za Paraszką…
         A jednak wróciłam do Drohobycza bogatsza!

Katarzyna Węglicka
Opracowanie prozatorskie: Marzena Woronow

Następny wpis

Tam gdzie Oleńka stała się Kmicicową, książę mnichem, a car dał wolność słowa Litwinom

czw. paź 22 , 2020
         Postać Billewiczówny wymyślił Henryk Sienkiewicz, ale dziś, po ponad 100 latach, pod wpływem legendy literackiej, każdy wskaże drogę do miejsca, gdzie stał dwór Oleńki.         No właśnie, czy nie jest tak, że ilu wskazujących drogę tyle dworów?         Chyba nie, ale warto się tego dowiedzieć, więc wybrałam się na wędrówkę wzdłuż Niewiaży, którą to trasą dociera się na historyczną Laudę. Tam, gdzie wciąż trwa duch odwzajemnionego uczucia laudańskiej szlachcianki i chorążego orszańskiego Andrzeja Kmicica.         Rzecz się miała w połowie XVII wieku. Wtedy na pewno w Wodoktach, zwanych Leśnymi lub Dużymi, stał dwór – literacko ujęty jako rodowa własność panny Aleksandry – skoro istnieją dokumenty, że […]