Wiele lat temu na odczycie profesora Stefana Kieniewicza, ktoś zapytał o jego dzieciństwo na Polesiu, w Dereszewiczach. I popłynęła opowieść o tej niesamowitej krainie, pełnej dziwów i tajemnic. Słuchając jej zamarzyło mi się pojechać tam i odnaleźć miejsce, gdzie kiedyś stał dwór, sięgnęłam więc po książki Profesora, jego ojca, po ich wspomnienia z dawnych lat.
Wyprawę zaczęłam od Brześcia, aby stamtąd dostać się do Turowa i łódką – bo Dereszewicze leżą na przeciwległym brzegu Prypeci – dotrzeć do celu. To przepłynięcie łódką, chociaż to może zbyt pochlebne określenie tego środka transportu – ot, taka drewniana dłubanka, która przypominała mi sławne poleskie szuhaleje – rozpoczęła niesamowitą podróż w czasie.
Pałacu już nie ma, ale wciąż widać nieliczne ślady miejsc, gdzie znajdował się dom, kaplica, dawny cmentarz i zabudowania gospodarcze Kieniewiczów. Dawno temu ich siedzibę zdobił portyk z czterema kolumnami i park, a kolejni z rodu po Antonim Nestorze – Feliks, poseł na sejm i naczelnik powstania mozyrskiego oraz Hieronim, marszałek powiatowy, gromadzili dzieła sztuki i pamiątki. Pierwszy cios zadano majątkowi w 1917 roku, gdy posiadłość splądrowano, drugi w latach 20. XX wieku lokując tu siedzibę sowchozu Dereszewicze i dziesięć lat później przemianowując go ma kołchoz imienia Mołotowa. Trzecie uderzenie dobiło go – w roku 1941 dwór został całkowicie zniszczony.
I tu przypomniała mi się pewna opowieść. U moich znajomych w Tarnowskich Górach, gdy wspominałam kresowe wojaże, usłyszałam, że właściciele dóbr dereszewickich jeszcze w drugiej połowie XIX wieku. osiedlali w swoich dobrach nad Prypecią robotników sprowadzonych ze Śląska. Stąd jedna z okolicznych miejscowości nosiła niegdyś nazwę Ślązaki. Mówił, że jego pradziad pracował najpierw w Petrykowie, a później w Dereszewiczach. Tam podobno zmarł i został pochowany, a dopiero jego syn, a dziadek mojego znajomego, powrócił na rodzinny Śląsk. Niestety, nie ma już śladu po cmentarzu i nie mogłam odnaleźć miejsca, gdzie spoczywa dzielny syn ziemi śląskiej, który w poszukiwaniu lepszego losu wyjechał tak daleko od rodzinnych stron.
Wokół Dereszewicz, rozciąga się poleski krajobraz: bagna, podmokłe łąki, strumyki, jeziora otoczone oczeretami lub moczarami, na przestrzeni kilkunastu kilometrów bezkresna dal. Wśród błot leżą wyspy, wynioślejsze, suchsze, piaszczyste przestrzenie, po części stanowiące wydmy, po części porosłe lasem.
Za nimi rozciągają się lasy pełne dzikich zwierząt: łosi, żubrów, niedźwiedzi, bobrów, wydr, żółwi, ale także mnóstwo pijawek, ryb oraz dokuczliwych dla bydła i ludzi owadów, szczególnie komarów. W latach międzywojennych, czasach młodości Profesora (urodził się w roku 1907) zachodnie Polesie z Brześciem, Pińskiem i Łunińcem należało do Polski, natomiast wschodnia jego część – w tym i Dereszewicze – znajdowała się w granicach Rosji, a od 1929 roku Białorusi. Wtedy to Stefan Kieniewicz kończył studia historyczne na Uniwersytecie Poznańskim. Tuż przed wojną podjął pracę w Warszawie, a po jej wybuchu służył w Biurze Informacji i Propagandy Komendy Głównej Armii Krajowej. Tymczasem jego rodzinne strony znajdowały się pod okupacją niemiecką, podlegając Generalnemu Komisariatowi Rzeszy „Ukraina”. To były czasy, gdy trzeba było walczyć o swoją ziemię i o Polskę, to szli do wojska ludzie ze wszystkich środowisk, często ojciec i syn, wprost od prac żniwnych, a matka i córka, pełne entuzjazmu, działały w konspiracji. A za nimi szła kresowa pieśń akowska, dzisiaj już zapomniana:
„Gdzie Prypeć szuwarów gra łanem
Wśród bagien, trzęsawisk i mgły
Stoimy z sercem oddanym
Żołnierze kresowi – to my!
Choć płacze z oddali za nami
Warszawa, Kraków i Brześć
My trwamy z sercem w oddali
Żołnierze kresowi – to my!
Rodacy, nie zwodzi was wizja
Odwieczne spełniają się sny
Wśród lasów trzydziesta dywizja
Żołnierze kresowi to my!”
Te słowa oddają nastrój, jaki tam panował po rozpoczęciu akcji „Burza” na Polesiu w styczniu 1944 roku. Ponad pół roku później Stefan Kieniewicz został ranny w czasie walk powstania warszawskiego. Każdy wówczas bił się o Polskę, czy to chłopak z Polesia, czy też chłopcy na Polesiu. Powojenna sytuacja polityczna oddzieliła Profesora od ojczystych stron, ale jego serce wciąż dla nich biło.
Katarzyna Węglicka
Opracowanie prozatorskie: Marzena Woronow
