Na południowo-zachodnim skraju Mińska leżą Przyłuki, rezydencja rodziny Czapskich. Zachował się pałac i kilka drzew rosnących wzdłuż alei wjazdowej. Jeszcze kilka lat temu było ich więcej, ale zniszczyła je wichura w 2015 roku. Rezydencje ciekawie opisała Maria Czapska, która niejako mnie w te strony zawiodła. Jeszcze w stanie wojennym przeczytałam książkę jej autorstwa „Europa w rodzinie”, w której, oprócz całej rodzinnej historii, opisała przyłucką rezydencję pod Mińskiem, dziś już Białoruskim, nie Litewskim: „Dom nasz stał na wzniesieniu opadającym od południa czterema tarasami ku stawom: młyńskiemu i parkowemu, połączonymi rzeką Ptycz. Budowała go poprzednia właścicielka Przyłuk, pani Horwattowa, chyba w pierwszej połowie XIX wieku, w stylu modnego wówczas angielskiego gotyku. Dawniej stał tu zapewne inny dwór, bo miejsce było wyjątkowo malownicze, a tarasy i cały rozkład ogrodu, sądząc po starych drzewach, lipach, klonach, kasztanach i topolach włoskich, zaplanowane i założone były znacznie dawniej. W murowanym spichrzu z arkadami stała skrzynia pełna starych papierów. Były tam też pergaminy z pieczęciami, ale nie zdążyliśmy się już dobrać do tego zaniedbanego, na polne myszy wydanego archiwum, które by nam wyjaśniło dawne koleje rodzinnego gniazda.
Od wschodu wzgórze opadało łagodnie ku zabudowaniom dworskim i trzeciemu stawowi, gdzie na wyspie zarosłej trzciną gnieździły się łabędzie. Na wprost domu od północy biegła aleja lipowa, sięgająca traktu brzozowego. Ten trakt okalał tu łukiem północno-wschodni kraniec ogrodu i schodził ku rzece. Aleja nasza miała 365 kroków, tyle, ile dni w roku; drzewa były stare, a sadzone tak ciasno, że wybujały wzwyż, tworząc wysokie sklepienie. Od zachodu ogród opadał stromą skarpą, również pociętą tarasami, ku gościńcowi i rzece.
U szczytu skarpy stała kapliczka, bardzo prymitywnie murowana, bielona, o dwóch kondygnacjach, od ogrodu było wejście do ciasnego wnętrza, z posążkiem Matki Boskiej z Lourdes na małym ołtarzu, ale w górnej części kapliczki, pod czterema arkadami i daszkiem z gontów, stała figura św. Jana Nepomucena, w drzewie rzeźbiona, śniegiem i deszczem, które tu zacinały, mocno zniszczona, ale wymowna (…). Św. Jan był zwrócony twarzą ku gościńcowi, a raczej ku sąsiedniemu wzgórzu, gdzie stała dawniej cerkiew unicka, a które nazywaliśmy Łysą Górą. Wzgórze nie było niczym porośnięte, a teren jego nierówny wskazywał na to, że pod murawą kwitnącą na wiosnę kosmatymi sasankami leżały mogiły. W środku wzgórza, na miejscu dawnego ołtarza, stała znów mała kapliczka, w rodzaju przydrożnych, z pustą wnęką. Wzgórze urywało się stromo od strony rzeki, wybierano stąd piasek, obsuwał się wraz z murawą i spróchniałymi kośćmi. Zbierano je składano we wnęce małej kapliczki. Ludzie mówili, że kiedyś dawno, był tu przerzucony most z naszej ogrodowej skarpy na wzgórze kościelne. Mogły o tym świadczyć dwa duże głazy granitowe, biało-czarne, gruboziarniste, zmurszałe, ale kiedyś ociosane; stanowiły, być może, podstawę tego mostu, wrosłe za naszych czasów w ścieżkę ogrodową, stanowiły siedziska. Nie było u nas kamieniołomów ani głazów narzutowych, musiały być te głazy przywiezione z daleka, w określonym celu, podobnie jak inny kamień, opodal, zapadły w ziemię, ciosany w cztery siedzenia, w kształcie czapli księżowskiej. Pod kapliczkę św. Jana zwożono rokrocznie dla nas, dzieci, piasek z cerkiewnego wzgórza i z tego cmentarnego piasku wszyscy siedmioro lepiliśmy babki i sypali kopce.
Pod arkadą kapliczki wisiał dzwon i trzy razy na dzień, zimą i latem, stary Mazurkiewicz kusztykał o kiju (biodro miał od młodości przetrącone przez złego stadnika) i dzwonił na «Anioł Pański». W śniegu, choćby najgłębszym, widniała zawsze ścieżka przez dzwonnika wydeptana. Ten zwyczaj przetrwał również długie lata.”
Dziś trudno dojechać do maleńkich Przyłuk, bo i drogi złe i nie ma też dokładnych map okolic białoruskiej stolicy, ale pałac wciąż stoi na dość stromym brzegu rzeki Ptycz. Zbudowano go po roku 1872 na zgliszczach pałacu Horwattów z 1851 roku, który też wzniesiono na pogorzelisku. Najstarsze części fundamentów dzisiejszej budowli pochodzą z połowy XVIII wieku, kiedy władali tu Ogińscy. Książęta zbudowali zamek, w którym ponoć straszyło! Być może nawiedzające go duchy mógł widzieć Michał Kleofas, który był tu częstym gościem. Po przebudowie na neogotycki pałac zjawy znikły, a majętność pozostawała w ręku rodziny Czapskich do 1921 roku, kiedy to zamieniono go na dom wypoczynkowy-sanatorium dla członków Komitetu Centralnego Komunistycznej Partii Białorusi, nadając mu imię Róży Luksamburg. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej pojawili się tu niechciani kuracjusze – hitlerowscy okupanci, z gauleiterem Wilhelmem Kube na czele, którzy w 1944 roku częściowo wysadzili budowlę w powietrze. Dopiero w latach 50. XX wieku odbudowano ją i ulokowano Białoruski Badawczy Instytut Ochrony Roślin. Może to dzięki jego naukowcom, założony w drugiej połowie XVIII wieku 5-hektarowy park wciąż pozostaje zadbany. Na pewno warto było tu przyjechać, chociaż pałac nie jest oryginalny, tylko zrekonstruowany – choć za co też chwała tutejszym władzom, że przynajmniej jedną rezydencję przywrócili do życia – duchów tu nie uświadczysz, a i dzwonnika też nie ma. Wciąż trwa cerkiew Narodzenia Najświętszej Marii Panny, zbudowana w 1865 roku, ale ja w promieniach zachodzącego słońca czekałam na wieczorny dzwon z kaplicy św. Jana wzywający do modlitwy „Anioł Pański”: „Et Verbum caro facto est. / Et habitat in nobis.”
Katarzyna Węglicka
Opracowanie prozatorskie: Marzena Woronow



(fragmenty książki Marii Czapskiej „Europa w rodzinie”, modlitwa „Anioł Pański” zacytowana po łacinie; w tłumaczeniu na język polski: „A Słowo ciałem się stało. / I zamieszkało między nami.”)
(zdjęcia archiwalne: https://pl.wikipedia.org/wiki/Pryłuki_(obwód_miński))